Rafał,
pozdawaj te egzaminy co Ci jeszcze zostały i na tym zakończ pobieranie
nauk bo Ci to nie służy (w każdym razie kiepsko na Ciebie wpływa)
Nie służy, bo rozpatrujesz zastaną rzeczywistość przyjmując narzucony przez jej kreatorów paradygmat.
Masz oczywiście we wszystkim co piszesz rację i bardzo słusznie czynisz że w swoich rozważaniach bierzesz pod uwagę wskaźniki, prognozy, ratingi, społeczne oczekiwania i nastroje i inne tego typu gówna - w takiej właśnie żyjemy rzeczywistość.
ALE...
Ja piszę o czymś deko innym - o tym mianowicie, że ta rzeczywistość jest rzeczywistością w dużej mierze sztuczną i narzuconą nam przez szubrawcze sitwy.
Lubię przykłady, więc może ze dwa:
Oglądam sobie czasem na NatGeo czy Discovery programy o tym czego też na świecie dokonują inżynierowie.
Tak się składa, że jeśli się cokolwiek "rewolucyjnego" buduje to buduje się jak nie w Chinach to w jakimś Dubaju albo innej Brazylii.
W Polsce niemal wszyscy z trudem powstrzymują się od pobrudzenia majtek bo "jaki cudny Stadion Narodowy "mamy"" albo że odnowiono dworzec a w tamtych dzikich krajach takie rzeczy buduje byle sklepikarz w trzy dni i nie ma o tym nawet wzmianki w lokalnej gazecie.
(Tak - to spora przesada, wiem)
O co mi chodzi?
Ano o to, tamtejszy inwestor (i nieważne czy jest nim jakiś szejk, partyjny kacyk czy biznesowe konsorcjum) mówi otwarcie: "W ogóle nie interesuje mnie projekt którego realizacja ma trwać dwadzieścia lat - ja chcę za trzy/pięć lat cieszyć się nową zabawką i ma ona zacząć zarabiać".
I w te trzy/pięć lat powstają rzeczy w Europie NIEWYOBRAŻALNE.
A u nas... sprzedaję dwadzieścia arów już dziesiąty miesiąc, bo żeby doszło do zawarcia umowy konieczne jest uzyskanie warunków zabudowy i opinii jakiegoś jebanego urbanisty a to wiąże się z "załatwieniem" mapek, zapewnień panów z elektrowni i wodociągów o tym, że raczą podłączyć ewentualną budowlę, wstępnych projektów i innymi chujstwami - kosztownymi i czasochłonnymi.
Kumasz? DZIESIĘĆ MIESIĘCY, żeby sprzedać kawałek ziemi przy czym w istocie - prócz konieczności ponoszenia sporych kosztów - sprowadza się to do uzyskania POZWOLENIA, żebym ja mógł sprzedać komuś swoją własność.
Co najfajniejsze - nabywca mimo zgromadzenia góry wielokrotnie kopiowanych i pieczętowanych w różnych urzędach zaświadczeń, mapek i opinii zanim wybuduje na kupionej ziemi dom będzie musiał wszystkie te kwity załatwiać od nowa, bo na każdym z tych kwitów jest adnotacja, że "Niniejszy kwit to dla uzyskania pozwolenia na budowę - NI CHUJECZKA" - trzeba będzie załatwić następny, identyczny.
Kryzys kurwa?
No a jak ma nie być kryzysu w takich warunkach?
W tym samym czasie, kiedy u nas ktoś zapierdala po urzędach bo se chce kupić kawałek łąki i postawić na niej kurnik na świecie planuje się i realizuje inwestycje wartości kilku miliardów złotych.
Drugi przykład dotyczący finansowania:
Mało kto wyciąga gotówkę z szafy i buduje za nią coś kosztującego miliard dolców - we współczesnym świecie od tego są banki.
Idzie taki pacjent do banku, przedstawia projekt, sposób i termin realizacji i prognozowane profity, proponuje jakieś zabezpieczenie i ewentualny udział w zyskach i jeśli wszystko gra - dostaje żądaną kwotę.
Trwa to kilka dni, maksymalnie kilka tygodni jeśli pacjent nie jest jakimś gigantem.
U nas - zapomnij.
W banku potrafią powiedzieć, że "Pomysł jest zajebisty, biznes plan - jak najbardziej realny, prognoza zysków również, zabezpieczenie jest więcej niż wystarczające ale nie będziemy tego finansować, bo projekt jest... NIETYPOWY"
No kurwa - wymyślisz sposób przesyłania prądu bez kabli na dowolną odległość ale Ci tego nikt nie sfinansuje bo to jest proszę ja kogo - nietypowe...
W innym banku stwierdzili, że "Sytuacja na "rynkach" jest teraz mało sprzyjająca inwestowaniu więc sorry Gregory, spadaj"
I dupa - z tego powodu, że akcje jakiegoś (na przykład) KGHM czy innej kurwy potaniały (bo zamknęli za machloje prezesa) - sytuacja robi się niby to niesprzyjająca i ja nie mogę wybudować jakiegoś kurwidołka.
"Niby" - bo jeśli za trzy dni posadzą innego złodzieja na prezesowski fotel to już wszystko będzie cacy (z tym, że pretekst do odmowy będzie inny).
"Niby" bo sytuacja KGHM, PKO i jakich tam jeszcze przedsiębiorstw z czuba giełdy NIJAK się ma do rzeczywistej sytuacji gospodarki a perspektywy tej gospodarki to w ogóle inna galaktyka niż giełda.
Przecież to pojebane jest.
O finansowaniu czegoś bezpośrednio przez państwo nie chce mi się pisać.
Pora na wnioski (choć można by jeszcze napisać coś fajnego o tym, jak zajebiście jest, jeśli się mimo wszystko uda uruchomić jakiś interes):
Otóż nie wierzę w to, że ja jeden w całej Europie jestem taki genialny, żeby "odkryć" że biurokratyczne Himalaje nie tylko nie pomagają w wytwarzaniu dóbr ale wręcz szkodzą temu procesowi.
Nie wierzę również i w to, że jako jeden z niewielu rozumiem wagę dostępu do finansowania w biznesie.
I serio - na pewno nie tylko ja potrafię dostrzec zależność między powyższym a występowaniem "kryzysów"
Co więcej - całkiem sporo ludzi orientuje się, że te "kryzysy" przynoszą w istocie krocie różnym znajomym królika i robi się naprawdę bardzo ale to bardzo dużo, żeby przypadkiem nie doprowadzić do tak chujowej dla nich sytuacji w której "kryzys" zniknie.
Mógłbym napisać jeszcze parę słów o czysto politycznych korzyściach jakie dzięki "kryzysowi" odnoszą różne sitwy ale przecież tego robić nie muszę, prawda?
Skoro więc tak jest - a tak właśnie jest - to bardzo Cię proszę: nie pierdol mi że "Nie mogę się zgodzić z tezą, że „to rządy bankrutują, a nie ludzie”"
Wielokrotnie czytałem żeś wrogiem kolektywizmu...
Wiesz więc doskonale, że aby ludź zbankrutował to musi wcześniej podjąć jakieś działania i w dodatku muszą być to działania błędne a jako żywo - żaden ludź z działaniami rządów nie ma nic wspólnego. I wiesz równie dobrze jak ja, że tzw. decyzje wyborcze nie mają tu żadnej mocy sprawczej bo są decyzjami pozornymi, nie mogącymi zmienić niczego.
Bo w istocie jest tak, że po to, by kryzys minął jak senny koszmar (owszem, pozostawiając po sobie lekkiego kaca i drżenie rąk ale na pewno nie zgliszcza) wystarczy zaledwie tyle, żeby zasadzić kopa w dupę różnym Tuskom* i aby ich następcy wyjebali tony "regulacji" do kosza i nie tworzyli nowych.
Paradoksalnie zaś aby tak się stało potrzeba "tylko" tego, by znalazł się jakiś nie sterowany przez sitwy trybun który zdoła zgromadzić koło siebie choćby kilka tysięcy ludzi obiecując nie rozdawnictwo kiełbasy a możliwość jej wytwarzania.
Nic więcej - pedalskie europejskie rządy stanąwszy oko w oko z wystarczająco liczną i zdeterminowaną grupą rozsądnych ludzi podkulą ogony i skapitulują nie ryzykując konfrontacji, co najwyżej skomląc o "konsultacje"...
Ale to już inna opowieść.
*Tusk jako personifikacja "polityków" i ich związków z finansowymi sitwami
Nie służy, bo rozpatrujesz zastaną rzeczywistość przyjmując narzucony przez jej kreatorów paradygmat.
Masz oczywiście we wszystkim co piszesz rację i bardzo słusznie czynisz że w swoich rozważaniach bierzesz pod uwagę wskaźniki, prognozy, ratingi, społeczne oczekiwania i nastroje i inne tego typu gówna - w takiej właśnie żyjemy rzeczywistość.
ALE...
Ja piszę o czymś deko innym - o tym mianowicie, że ta rzeczywistość jest rzeczywistością w dużej mierze sztuczną i narzuconą nam przez szubrawcze sitwy.
Lubię przykłady, więc może ze dwa:
Oglądam sobie czasem na NatGeo czy Discovery programy o tym czego też na świecie dokonują inżynierowie.
Tak się składa, że jeśli się cokolwiek "rewolucyjnego" buduje to buduje się jak nie w Chinach to w jakimś Dubaju albo innej Brazylii.
W Polsce niemal wszyscy z trudem powstrzymują się od pobrudzenia majtek bo "jaki cudny Stadion Narodowy "mamy"" albo że odnowiono dworzec a w tamtych dzikich krajach takie rzeczy buduje byle sklepikarz w trzy dni i nie ma o tym nawet wzmianki w lokalnej gazecie.
(Tak - to spora przesada, wiem)
O co mi chodzi?
Ano o to, tamtejszy inwestor (i nieważne czy jest nim jakiś szejk, partyjny kacyk czy biznesowe konsorcjum) mówi otwarcie: "W ogóle nie interesuje mnie projekt którego realizacja ma trwać dwadzieścia lat - ja chcę za trzy/pięć lat cieszyć się nową zabawką i ma ona zacząć zarabiać".
I w te trzy/pięć lat powstają rzeczy w Europie NIEWYOBRAŻALNE.
A u nas... sprzedaję dwadzieścia arów już dziesiąty miesiąc, bo żeby doszło do zawarcia umowy konieczne jest uzyskanie warunków zabudowy i opinii jakiegoś jebanego urbanisty a to wiąże się z "załatwieniem" mapek, zapewnień panów z elektrowni i wodociągów o tym, że raczą podłączyć ewentualną budowlę, wstępnych projektów i innymi chujstwami - kosztownymi i czasochłonnymi.
Kumasz? DZIESIĘĆ MIESIĘCY, żeby sprzedać kawałek ziemi przy czym w istocie - prócz konieczności ponoszenia sporych kosztów - sprowadza się to do uzyskania POZWOLENIA, żebym ja mógł sprzedać komuś swoją własność.
Co najfajniejsze - nabywca mimo zgromadzenia góry wielokrotnie kopiowanych i pieczętowanych w różnych urzędach zaświadczeń, mapek i opinii zanim wybuduje na kupionej ziemi dom będzie musiał wszystkie te kwity załatwiać od nowa, bo na każdym z tych kwitów jest adnotacja, że "Niniejszy kwit to dla uzyskania pozwolenia na budowę - NI CHUJECZKA" - trzeba będzie załatwić następny, identyczny.
Kryzys kurwa?
No a jak ma nie być kryzysu w takich warunkach?
W tym samym czasie, kiedy u nas ktoś zapierdala po urzędach bo se chce kupić kawałek łąki i postawić na niej kurnik na świecie planuje się i realizuje inwestycje wartości kilku miliardów złotych.
Drugi przykład dotyczący finansowania:
Mało kto wyciąga gotówkę z szafy i buduje za nią coś kosztującego miliard dolców - we współczesnym świecie od tego są banki.
Idzie taki pacjent do banku, przedstawia projekt, sposób i termin realizacji i prognozowane profity, proponuje jakieś zabezpieczenie i ewentualny udział w zyskach i jeśli wszystko gra - dostaje żądaną kwotę.
Trwa to kilka dni, maksymalnie kilka tygodni jeśli pacjent nie jest jakimś gigantem.
U nas - zapomnij.
W banku potrafią powiedzieć, że "Pomysł jest zajebisty, biznes plan - jak najbardziej realny, prognoza zysków również, zabezpieczenie jest więcej niż wystarczające ale nie będziemy tego finansować, bo projekt jest... NIETYPOWY"
No kurwa - wymyślisz sposób przesyłania prądu bez kabli na dowolną odległość ale Ci tego nikt nie sfinansuje bo to jest proszę ja kogo - nietypowe...
W innym banku stwierdzili, że "Sytuacja na "rynkach" jest teraz mało sprzyjająca inwestowaniu więc sorry Gregory, spadaj"
I dupa - z tego powodu, że akcje jakiegoś (na przykład) KGHM czy innej kurwy potaniały (bo zamknęli za machloje prezesa) - sytuacja robi się niby to niesprzyjająca i ja nie mogę wybudować jakiegoś kurwidołka.
"Niby" - bo jeśli za trzy dni posadzą innego złodzieja na prezesowski fotel to już wszystko będzie cacy (z tym, że pretekst do odmowy będzie inny).
"Niby" bo sytuacja KGHM, PKO i jakich tam jeszcze przedsiębiorstw z czuba giełdy NIJAK się ma do rzeczywistej sytuacji gospodarki a perspektywy tej gospodarki to w ogóle inna galaktyka niż giełda.
Przecież to pojebane jest.
O finansowaniu czegoś bezpośrednio przez państwo nie chce mi się pisać.
Pora na wnioski (choć można by jeszcze napisać coś fajnego o tym, jak zajebiście jest, jeśli się mimo wszystko uda uruchomić jakiś interes):
Otóż nie wierzę w to, że ja jeden w całej Europie jestem taki genialny, żeby "odkryć" że biurokratyczne Himalaje nie tylko nie pomagają w wytwarzaniu dóbr ale wręcz szkodzą temu procesowi.
Nie wierzę również i w to, że jako jeden z niewielu rozumiem wagę dostępu do finansowania w biznesie.
I serio - na pewno nie tylko ja potrafię dostrzec zależność między powyższym a występowaniem "kryzysów"
Co więcej - całkiem sporo ludzi orientuje się, że te "kryzysy" przynoszą w istocie krocie różnym znajomym królika i robi się naprawdę bardzo ale to bardzo dużo, żeby przypadkiem nie doprowadzić do tak chujowej dla nich sytuacji w której "kryzys" zniknie.
Mógłbym napisać jeszcze parę słów o czysto politycznych korzyściach jakie dzięki "kryzysowi" odnoszą różne sitwy ale przecież tego robić nie muszę, prawda?
Skoro więc tak jest - a tak właśnie jest - to bardzo Cię proszę: nie pierdol mi że "Nie mogę się zgodzić z tezą, że „to rządy bankrutują, a nie ludzie”"
Wielokrotnie czytałem żeś wrogiem kolektywizmu...
Wiesz więc doskonale, że aby ludź zbankrutował to musi wcześniej podjąć jakieś działania i w dodatku muszą być to działania błędne a jako żywo - żaden ludź z działaniami rządów nie ma nic wspólnego. I wiesz równie dobrze jak ja, że tzw. decyzje wyborcze nie mają tu żadnej mocy sprawczej bo są decyzjami pozornymi, nie mogącymi zmienić niczego.
Bo w istocie jest tak, że po to, by kryzys minął jak senny koszmar (owszem, pozostawiając po sobie lekkiego kaca i drżenie rąk ale na pewno nie zgliszcza) wystarczy zaledwie tyle, żeby zasadzić kopa w dupę różnym Tuskom* i aby ich następcy wyjebali tony "regulacji" do kosza i nie tworzyli nowych.
Paradoksalnie zaś aby tak się stało potrzeba "tylko" tego, by znalazł się jakiś nie sterowany przez sitwy trybun który zdoła zgromadzić koło siebie choćby kilka tysięcy ludzi obiecując nie rozdawnictwo kiełbasy a możliwość jej wytwarzania.
Nic więcej - pedalskie europejskie rządy stanąwszy oko w oko z wystarczająco liczną i zdeterminowaną grupą rozsądnych ludzi podkulą ogony i skapitulują nie ryzykując konfrontacji, co najwyżej skomląc o "konsultacje"...
Ale to już inna opowieść.
*Tusk jako personifikacja "polityków" i ich związków z finansowymi sitwami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz