wtorek, 12 czerwca 2012

Państwowe...

Coraz częściej słychać, że "Państwo powinno..." i tu pada propozycja zajęcia się czymś przez państwo.
W domyśle rzecz jasna jest, że wtedy będzie coś tam "lepiej" i "pewniej".
Jest dokładnie odwrotnie.
Nawet w dziedzinie zdawaćby się mogło tak przerastającej zainteresowania "prywatnych" ludzi jak ochrona przyrody vulgo naturalnego środowiska.
Służę przykładem:


W USA swego czasu (zapewne po wycieczce jaką odbył jakiś debil pozostający na państwowym etacie) zauroczenie pięknem przyrody spowodowało utworzenie pierwszego na świecie Parku Narodowego w Yellowstone.
Rzecz jasna - Park utworzono, żeby CHRONIĆ okolicę ale nie sprecyzowano przed czym chronić.
(Nawiasem - powatało od tego czasu parę tysięcy różnych Parków ale w dalszym ciągu nie wiadomo co te Parki chronią...)
No ok - popatrzmy jak ta ochrona wygląda.
Jeszcze na początku ubiegłego wieku tereny Yellowstone obfitowały w zwierzynę - różną różnistą.
Było tam do chuja tzw. grubego zwierza. Między rozmaitymi drzewkami biegało setki i tysiące łosi, bizonów, misiów a także kojotów i wilków. Do tego miliony sztuk gadzin drobniejszego płazu: zające, wiewiórki, wydry, jakoweś gady, jaszczurki i do tego - od zajebania ptactwa.
Do ochrony wyżej wymienionych powołano tak zwaną straż parkową pod pozorem zachowania parku w stanie panie dzieju pierwotnym.
Nie wiadomo wobec czego pierwotnym - samo to, że na początku pilnowało tego Parku wojsko już naruszało pierwotność, ale niech tam.
W sumie to ci wojacy (a później "wyspecjalizowani" strażnicy) sami nie wiedzieli czego właściwie i przed czym pilnują ale skoro są fundusze...
No więc pilnowali tego parę lat aż nagle zorientowali się, że niepotrzebnie - wilki polowały se jak zawsze, zające mnożyły się bez opamiętania, żaby rechotały...
Jak to zwykle bywa - kiedy urzędnik połapie się, że jest niepotrzebny to natychmiast wynajduje jakiś powód swojego istnienia - strażnicy więc "odkryli", że w Yellowstone bardzo zagrożone są... łosie.
Hmm... Wszystkim umknęło, że skoro tak, to widocznie strażnicy chujowo pilnowali ale niech tam - skoro łosie są zagrożone to trzeba je ratować!!!
Wygnano więc z Parki w pizdu Indian od tysiącleci tam mieszkających bo taki bezrozumny czerwony to od czasu do czasu lubi łosia ubiić i zeżreć a potem wybito i wilki, bo one to już te łosie ponoć żarły non-stop.
I gitara - łosie bez naturalnych wrogów zaczęły się mnożyć bez opamiętania co dowodziło że straż jednak jest skuteczna i potrzebna.
Premie, gratulacje, wizyty w szkołach i zakładach pracy, awanse...
Ale łoś - jak każde stworzenie - musi coś wpierdalać. No to wpierdalały łosie co popadło w tym wszystkie młode drzewka. W ciągu paru lat okazało się, że te drzewa to były potrzebne bobrom na tamy (i do żarcia).
Skoro drzew nie było - bobry się wkurwiły i się z Yellowstone wyniosły.
Wtedy straż parkowa z przerażeniem stwierdziła że chuj strzelił całą gospodarkę wodną w parku. Bez bobrowych tam łąki zaczęły wysychać a ze strumieni spierdoliły pstrągi i inne rybki a za nimi wydry.
Co gorsza - park zaczął pustynnieć.
Już po dwudziestu latach (przy pomocy oczywiście naukowców) straż parkowa uznała że w parku jest za dużo łosi...
Zrobiono zatem łosiom holokaust i ograniczono ich polpulację do "pożądanego" poziomu.
Ale szaty roślinnej jednak nie udało się już odtworzyć.
Pamietacie że "w stanie pierwotnym"?
No dobrza - przekupiono paciorkami Indian, przywieziono kilka par wilków a nawet wzięto pod ochronę misie po tym jak jeden strażnik przyuważył misia jak ten ogryzał łosi udziec.
No więc misie wzięły się za gody a kiedy już zrobiło się ich sporo - wzięły się za bizony. Bizony nie miały ochrony więc prawie zanikły szczeglnie że po Parku wciąż biegały niepodległe kojoty.
Zgadliście - zrobiono misiom i kojotom pogrom.

Ochrona "realizowana" była w najlepsze, przybywało funduszy i etatów więc w tzw międzyczasie wykombino przepisy przeciwpożarowe.
No bo kurwa - co jakiś czas nie wiadomo skąd pojawiał się ogień - straszył misie, kojoty, bobry i laski zwożone przez strażników na pikniki i niszczył tak ładnie zagospodarowane drzewostany.
W efekcie tych przepisów jak po kilkunastu latach zdarzył się porządny pożar (bo pożar to w naturze zjawisko tak naturalne jak deszcz, tyle że rzadsze) to temperatura osiągnęła taki poziom, że gleba stała się jałowa zupełnie.
Ale co tam - sprowadzono nowe sadzonki i zasadzono las kompletnie od zera wprowadzając przy okazji nowe gatunki drzew i krzewów.
Pamietacie że "w stanie pierwotnym"?
Niestety zapomniano o misiach i te w międzyczasie wyginęły zupełnie.
Oczywiście zaradzono temu sprowadzając misie skądś tam i tak dalej, i tak dalej...

Efekt jest taki, że dziś w Yellowstone nie ma NIC z tego co się na ten park składało w wersji oryginalnej.
Misie są importowane, pstrągi również, tak samo wilki, cała szata roślinna jest sprowadzana gdzieś z daleka.
Nawet Indian już tam nie ma bo dostali zasiłki i ulgi podatkowe na prowadzenie kasyn więc wolą chlać gorzałę niż uganiać się z tomachawkiem za łosiami.
"Oryginalna" jest tylko straż parkowa i gejzery.

Koszty tej ponad stuletniej ochrony sięgają już wielu miliardów dolców.
A kiedy dodać do tego koszty "akcji gaśniczych" - zupełnie niepotrzebnych przecież, bo pożary wybuchały od tysiącleci i trwały do pierwszej jesiennej burzy nijakiej szkody nilomu nie wyrządzając to sumy robią się astronomiczne.

I pomyśleć tylko, że gdyby nie państwowa ochrona przyrody to tereny Parku NArodowego Yellowstone wyglądałyby tak, jak 1000 lat temu, oszczędzono by z bilion dolców a dzielni strażnicy zamiast sępić kasę od podatników być może wykonywaliby jakąś sensowną pracę.

Jak widać - państwa nie tylko hamuje rozwój cywilizacji ale wręcz ją cofają.

Brak komentarzy: