Miał sobie Jasio ogródeczek.
Dbał Jaś o ogródek bardzo - owocowe drzewka, rabatki, kwiatki, warzywka, poidełko dla ptasząt, ławeczka tu i ówdzie, altanka, białym żwirkiem wysypane ścieżki, krasnal pod fontanną - no cud-miód.
I oto wdarł się któregoś dnia do Jasiowego miniraju... słoń.
Wlazł, podeptał kwiatki, zeżarł całą marchew, pogruchotał cudną altankę, nasrał na poidełko dla ptaków, stanął debil koło jabłonki i zżera jabłka które latoś zajebiście obrodziły
.
Co gorsza - za płotem uwaliła się słonica i się gapi na gruszki.
No rozpacz - przecież jak ta jeszcze wlezie to po działce - zdemoluje ją do końca bo i to bydlę co jabłka wyżera wcale na rabatki nie zważa.
Dzwoni Jaś do znajomego weterynarza - Wieśka - co kiedyś był na safari i w dodatku żyje z pewnym Hindusem (bo weterynarz był gejem) który w dzieciństwie był ponoć kanakiem.
Wiesiek (jako że ma działeczkę obok Jasiowej) powiedział że: Czekaj Jasiek, już jadę, zaraz bydlę pognamy - wziąłem flintę i je utłukę.
Łatwo mu mówić - Zaczekaj...
Jakby tego wszystkiego było mało - Jaś akurat przyjechał na działkę z Marysią o której względy zabiegał od dawna.
Nie żeby mu ona ich odmawiała, co to, to nie - darzyła go nim dość szczodrze, kłopot tylko, że i innym dobiegaczom swoich wdzięków nie skąpiła.
Jeśli tylko ją który oczarował i naobiecywał różności - już była jego, przynajmniej na chwilę.
Pomyślał więc Jasio że oto nadarza się znakomita okazja - jeśli uda mu się tego słonia jakoś wygnać to Marysia pełna podziwu już nigdy nikomu nie da.
Ale i bez Marysi Jasio nieźle się wkurwił na słonia bo w końcu co to ma być? człowiek kopie, grabi, sadzi a takie bydle nie dość że wyżre plony to jeszcze kurwa krasnala zdeptał i w ogóle narobiło szkód od cholery.
Na szybko więc Jaś ułożył przebiegły plan:
"Wezmę grabie i jak solidnie przyjebię temu słoniowi w łeb to gnój nabierze respektu, weźmie dupę w troki i pójdzie w pizdu. Na pewno też słonica mi w tym pomoże bo ostatecznie żarcie znajdą gdziekolwiek a mieć kochanka z poprzetrącanymi kulasami to nic fajnego. Zresztą i jej się chyba to nie bardzo podoba, bo gdyby było inaczej to by też wlazła mi do ogródka i zeżarła gruszki - gapi się na nie i aż jej ślinka cieknie. Nie lezie bo widać się boi ale i tak trzeba jej pokazać kto tu rządzi."
W dodatku Jaś wywrze piorunujące wrażenie na weterynarzu i tym ślicznym Hindusie (bo Jaś, choć starannie to przed wszystkimi ukrywał był biseksualny i bardzo lubił od czasu do czasu spotkać się z jakimś przystojnym byczkiem.
Prawdę powiedziawszy gdyby nie wstyd przed ludźmi i strach przed plebanem - no i pokaźne wiano Marysi - Jaś nie zawracałby sobie nią dupy tylko robił z niej (że z dupy) właściwy użytek nadstawiając ją choćby i Wieśkowi a przecież i Robert to niezłe ciacho, i Tadek i Krzysiek... A ten Hindus!)
Jak pomyślał tak zrobił - złapał grabki i z całych sił przyjebał słoniowi nimi w oko!
Wielkiej krzywdy słoniowi nie zrobił bo to słoń przecież ale nieźle go musiało zaboleć, bo... Jasiowi zostało dane zrozumieć co znaczy powiedzenie "rozpętało się piekło". Dobrze, że zdążył wskoczyć do studni bo gdyby nie to to zostałaby po nim mokra plama.
Słoń dostał regularnego pierdolca - ganiał po działce rycząc i wyrywając drzewka i krzewy, depcząc wypielęgnowane rabatki i tratując wszystko na miazgę.
Kiedy już działka wyglądała jak po trzęsieniu ziemi - słoń rzucił się galopem przed siebie - wprost na Wieśka który akurat nadjechał. Wiesiek z zimną krwią wywalił ze swojego sztucera prosto w wielkie słoniowe serce i awanturnik zdechł w drgawkach...
Słonica zaś jakby nigdy nic wlazła na Jasiową działkę i przeorywała ją w poszukiwaniu korzonków w ogóle na Jasia nie zwracając uwagi.
Jaś rozpaczliwie wołał Wieśka i tego wrednego Hindusa żeby uwolnili jego działkę od słonicy ale ci - co za skurwysyny! - woleli zbudować zasieki wokół swojej działki i poszli do altanki skąd po chwili zaczęły obiegać odgłosy niezłej zabawy.
Marysia, kiedy zorientowała się, że Wiesiek woli zadek Hindusa niż jej malinowe usta westchnęła ciężko, ostrożnie przemknęła się między nogami pasącej się słonicy i pomogła Jasiowi wyleźć ze studni.
Ten - bezradny wobec słonicy, wkurwiony na Wieśka i przepełniony zazdrością wobec Hindusa zamiast Marysi podziękować - obił jej gębę bo zupa, którą ta przyniosła na piknik była za słona.
Pojął Jaś, że z grabiami na słonia raczej nie powinno się wyskakiwać i że strateg z niego żaden, więc z ciężkim sercem, zerkając na zamknięte okiennice Wieśkowej altany zabrał się za porządkowanie ogródka.
Kiepsko mu to szło, bo musiał teraz karmić słonicę która nie miała zamiaru się wynieść i w dodatku szorować jej wielki zad, ale z czasem postawił jakąś szopkę, zmajstrował nowe grabki i jakoś - goniąc Marysię kijem do roboty - z trudem działkę zagospodarował.
Dzieciom - bo dorobili się z Mańką dzieci - opowiadali o bohaterskiej szarży na słonia, narzekali na tych pedałów Wieśka i Hindusa że ci zamiast wygonić słonicę woleli zając się własną działką i własnymi zadkami, opowiadali też dzieciom, że i ta słonica to kawał suki, że nie pomogła im w wygnaniu słonia.
I tak sobie żyli - Jaś ukradkiem spotykał się w synami Wieśka których ten dorobił się w młodości ale ci zabawić się owszem, zabawili ale dbali głownie o własną frajdę.
Marysia jak dawniej kiedy tylko nadarzyła się okazja była mocno przychylna gościom którzy z rzadka na działkę zaglądali, ich dzieci zaś żyły wspomnieniami o bohaterstwie Jasia kultywując nienawiść do słoni.
Tylko tych drzewek, kwiatków i krasnala żal - bo ptaki sobie wodę znajdą i tak.
*
Podobieństwo bajeczki do historii kulisów Powstania Warszawskiego nieprzypadkowe i zamierzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz