sobota, 15 grudnia 2012

Pinochet

Pozwolę sobie wkleić jeszcze jeden z moich wpisów z innego bloga. (z drobnymi zmianami)
Prawdę rzekłszy miałem to zrobić kilka dni temu ale zapomniałem...

10 grudnia 2006 roku w Santiago de Chile zmarł Augusto José Ramón Pinochet Ugarte - człowiek któremu świat winien stawiać pomniki jako symbolowi tego, co cywilizacja łacińska ma - mimo swej degrengolady - wartościowego i dzięki czemu świat w ogóle się rozwija a nie trwa w głębokim barbarzyństwie jak dajmy na to cywilizacja Aborygenów.
Jako że jednak cywilizacja zachodnia zdycha sobie cichutko - w Polsce odmóźdżana jak nie przez Gazety Wyborcze to przez nowy patriotyzm PiSu czy kipiacą miłością PO a na świecie przez ich przełożonych to i wielki ten człowiek w tzw. przestrzeni publicznej szkalowany jest regularnie.
Większość i to miażdżąca większość pochłaniaczy papki medialnej mieniących się rzecz jasna orędownikami wolności, praworządności i demokracji na hasło "Pinochet" karnie szczeka PUCZ!!! JUNTA!!! ZBRODNIE!!! co dowodzi tylko tego, że wiedzę o świecie nie że aż "czerpią" - po prostu wdrukowują im gazety.

Jak zatem było naprawdę?
Otóż towarzysz Aleende wybrany został na prezydenta Chile przy sprzeciwie chilijskich komunistów i połowy socjalistów w Kongresie (czuli widać, że nawet na ich świńskie standardy Allende jest łobuzem) w roku 1970.
Jako przykładny lewus raźno wziął się za rujnowanie tego, czego nie zdążył zrujnować jego poprzednik.
Zaczął rzecz jasna od nacjonalizacji - ogłoszono że bogactwa narodowe kraju stanowią własność państwa, zrabowano własność chłopów i - jakżeby inaczej - zagarnięto amerykańskie kopalnie - czyli standard domagający się fundowania władzy na złodziejstwie został chwalebnie zachowany.
Rzecz jasna - spadło przy tym parę łbów opornych kułaków i krwiopijczych kapitalistów przy odbieraniu im sklepów ale jak wiadomo - rewolucja wymaga ofiar, więc bez zbytniego żalu grabieży dokończono.
Kiedy towarzysz Allende obejmował rządy - jego nieudolnie wprowadzający socjalizm poprzednik, pan Eduardo Frei zostawił gospodarkę kraju w fazie wzrostu, kilkaset milionów dolarów rezerw i bezrobocie poniżej 5%.
Tak przecież być nie mogło i już w roku 1973 rezerwy walutowe sprowadzono do poziomu kilkunastu milionów dolarów, gospodarka "rozwijała" się w tempie poniżej jednego procenta, zadłużono Chile na kwotę 4 miliardów dolarów i "zapanowała" (zapewne zrzucana z amerykańskich samolotów) inflacja na rzetelnym, socjalistycznym poziomie 750%.
Jako że kułacy złośliwie wybijali bydło lub przepędzali je do sąsiedniej Argentyny zamiast pozwolić się złaknionej cudzego klasie robotniczo-chłopskiej ograbić - w Chile zapanował głód
Światła propaganda wychwalała zalety skorupiaków które można było sobie zbierać na wybrzeżu ale ciemny lud domagał się nie wiedzieć czemu tradycyjnego dorsza i wołowiny co spotykało się ze zrozumiałą, surową reakcją uzbrojonych, czerwonych bojówek.
Jako że niestety Chile leży w dość znacznej odległości od ojczyzny światowej rewolucji i nie można było sobie pozwolić na radykalne i jakże słuszne rozwiązania - czyli "areszty wydobywcze", obozy koncentracyjne i kulę w potylicę przy wyciu tłuszczy - właśnie na bohaterskie bojówki spadł ciężar dokończenia rewolucji.
Zamiast tedy po prostu zamknąć reakcyjne bydło w łagrach czy po prostu je powystrzelać - należało działać subtelniejszymi nieco metodami i tu bojówki okazały się niezbędne.
Dokonywały one napadów na banki (ach, Koba, Koba... żebyś Ty dożył...) co normalnie zwie się rabunkiem ale jeśli napadu dokonuje czerwony - zwiemy to uczenie ekspropriacją, podkładali bomby w redakcjach wydawnictw nie wiadomo dlaczego niechętnych komunie i wykańczali po cichu otwartych przeciwników politycznych.
Rzecz jasna - władze twierdziły, że to wszystko robota "faszystów" i tak to się kręciło jakoś - jak to pod rządami czerwonego.
W 1973 bojówki postrzelały sobie trochę do strajkujących górników (pozdrowionka dla Wojtusia Jaruzeleskiego) a że strajkować zaczęły niemal wszystkie branże w kraju - wprowadził Allende co?. A stan wojenny wprowadził (pozdrowienia dla Wojtusia) w celu oczywiście walki z prawicowymi faszystami.
I dochodzimy powolutku do osoby pana generała Augusto José Ramón Pinochet Ugarte 
Jakoś na poczatku września chilijski parlament  zażądał od Allende rezygnacji z prezydentury stwierdzając poniewczasie, że powinien on raczej wisieć nić dygnitarzować, ale niestety - proszę panów demokratów - pan prezydent Allende olał wolę Parlamentu.
Parlament jak to parlament - większością głosów pozbawił go więc godności prezydenta co ten - jako zdeklarowany komunista potraktował zgodnie z tym, jak po czerwonym oczekiwać tego należało  - czyli olał.
10 IX zatem, w przeddzień "zamachu" Trybunał Konstytucyjny i parlament, przekazały całkowitą władzę wykonawczą w ręce wojska, czyli głównodowodzących:  Augusto José Ramón Pinochet Ugarte  - naczelnego wodza wojsk chilijskich, admirała Jose Toribo Me no - dowódcy marynarki wojennej, generała Gustavo Leigh -zwierzchnika lotnictwa i Cesara Mendoza - szefa karabinierów.
Generał Pinochet zatem nie dokonał żadnego przewrotu, nie było żadnego zamachu stanu jak się to ludkom wmawia - była to konieczna (według mnie - mocno spóźniona) akcja narodu chilijskiego w obronie własnej, bo dobrotliwy pan Prezydent Allende od jakiegoś już czasu przemycał spore ilości broni z bratniej Kuby wydając na nią resztki ukradzionych głodującym ludziom pieniędzy by przypieczętować zwycięstwo rewolucji.

O godz. 9.30 11 IX rano Pinochet ostatni raz poprosił Allende, by wraz z rodziną opuścił kraj specjalnym samolotem, którego mu użyczy. Allende odmówił, więc o 11.00 wojska zaatakowały pałac La Moneda, przejmując jednocześnie dowództwo nad krajem. Zamknięto fabryki, przejęto wszystkie rozgłośnie radiowe i telewizyjne (część zbombardowano), wprowadzono godzinę policyjną, prosząc, by cywile na czas zaprowadzania ładu nie wychodzili z domów oraz oddali nielegalnie posiadaną broń.
Lewa propaganda rzecz jasna natychmiast stworzyła mit o bohaterskim prezydencie Allende który rzekomo "walczył jak lew" i zginął w bezpośredniej wymianie ognia z siepaczami reżymu: "Już po zastrzeleniu Allende, każdy z oficerów oddał strzał w zwłoki prezydenta Republiki, zaś jeden z podoficerów zmiażdżył jego twarz kolbą karabinu."
Oh, ah...
Jak większość rzeczy głoszonych przez lewactwo - to bzdurki.
Allende strzelił sobie w durny łeb z pistoletu podarowanego mu przez Fidela Castro jeszcze przed wkroczeniem żołnierzy. I była to bodaj jedyna dobra rzecz jaką w życiu zrobił.
(Przy okazji - po raz trzeci pozdrawiam Wojtusia Jaruzelskiego który niegdyś wyznał na przesłuchaniu u madam Olejnik że "Miałem pistolet pod ręką. Kilka razy sięgałem po niego przed wprowadzeniem stanu wojennego".
Wojtek, chłopie, pokaż że jesteś mężczyzną - choć raz w życiu... Co takiego Cię powstrzymuje?)
Jako że od dawna wiadomo było, kto pogrążył Chile w nędzy zapowiedziano lewactwu otwarcie, że nie będzie tolerować się działania żadnych organizacji przestępczych w Chile i - o ile kto miał ochotę bandytą pozostać - zaoferowano bilet w jedną stronę na Kubę lub do ZSRR
W czasie "krwawego przewrotu" w Chile nie zginął ani jeden polityk, żaden wysoki rangą urzędnik poprzedniego rządu, ani jeden członek lewicowej koalicji Jedność Ludowa.
Jedyną "ofiarą" był  Allende ale i ten sam sobie palnął w łeb.
Znaczną większość lewicowych watażków internowano na wyspie Dawson a i to krwawy junciarz Pinochet ogłosił, że wypuści ich natychmiast o ile wyniosą się z Chile.
Mimo jazgotu "czerwonych" państw (a i postępowców w Europie zachodniej również nieźle ujadano i pyskują do tej pory) nikt jakoś nie chciał przyjąć do siebie tych "wybitnych działaczy" lewicowych czemu zresztą nie ma się co dziwić - po co importować zdeklarowanych złodziei czy w najlepszym razie durni skoro ma się własnych w nadmiarze a i szkolenie kadr przynosi zadowalające efekty (vide np. rządy w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat)
Wyjątek stanowił Luis Corvalan którego wymieniono na Władimira Bukowskiego ale też Louis to był pospolity sobie opryszek a bandyta wysokiej klasy.

Jakie skutki przyniosło Chile to, że pognano w diabły czerwonych?
Ano - niemal natychmiast zdławiono inflację (która przecież nie jest niczym innym jak dodatkowym podatkiem i jej istnienie jest WYŁĄCZNIE "zasługą" dzielnie walczącego z nią rządu).
Zwrócono zagrabione przez komunistów majątki ziemskie i przedsiębiorstwa, sprywatyzowano oświatę i służbę zdrowia, zniesiono przymus ubezpieczeń.
Obniżono i to radykalnie podatki i zniesiono cła.
Bezrobocie praktycznie przestało nie istnieć.
Zlikwidowano koncesje dzięki czemu  w Chile inwestowały największe koncerny świata ( do tej pory Chilijczycy płacą najniższe rachunki telefoniczne na świecie)
Chile to jeden z najbogatszych obecnie krajów kontynentu i ma na przykład najwyższy na świecie stosunek właścicieli nieruchomości do dzierżawców (pozdrowionka dla głąbów od trzech milionów mieszkań) a wycieczki szkolne w Chile dzieci odbywają korzystając z wyczarterowywanych na te okazje samolotów.
(zbiorcze pozdrowienia dla Donka i reszty leberałów a zwłaszcza dla ich klakierów)
Tego wszystkiego dokonała "krwawa junta wojskowa" w skrajnie niekorzystnych warunkach zewnętrznych (recesja!) i przy jazgocie całej postępowej opinii światowej.
No i - pan generał Augusto José Ramón Pinochet Ugarte dopiero w roku 1988 nie uzyskał poparcia od mieszkańców Chile i zgodnie ze złożoną obietnicą ustąpił ze stanowiska
Ale przecież w demokracji  nie ma co brać pod uwagę opinii przypadkowego społeczeństwa - czyż nie?
Jak widać - ujadanie lewackich psin na Augusto José Ramón Pinochet Ugarte to stek kłamstw i pomówień spowodowanych frustracją.

Ludzie... ocknijcie się, popatrzcie wkoło, i pomyślcie tylko - co można zrobić i jak żyć, jeśli w życiu kierować się rozumem...

Na nieszczęście - Chile zgodnie ze światowym trendem z powrotem zwolna pogrąża się w socjalistycznym szambie ale to już temat na inną notkę..

Brak komentarzy: