Pozwolę sobie wkleić jeszcze jeden z moich wpisów z innego bloga. (z drobnymi zmianami)
Prawdę rzekłszy miałem to zrobić kilka dni temu ale zapomniałem...
10 grudnia 2006 roku w Santiago de Chile zmarł Augusto José Ramón Pinochet Ugarte
- człowiek któremu świat winien stawiać pomniki jako symbolowi tego, co cywilizacja łacińska ma - mimo swej degrengolady - wartościowego i dzięki czemu świat w ogóle się rozwija a nie trwa w głębokim barbarzyństwie jak dajmy na to cywilizacja
Aborygenów.
Jako że jednak cywilizacja zachodnia zdycha sobie cichutko - w Polsce
odmóźdżana jak nie przez Gazety Wyborcze to przez nowy patriotyzm PiSu
czy kipiacą miłością PO a na świecie przez ich przełożonych to i wielki
ten człowiek w tzw. przestrzeni publicznej szkalowany jest regularnie.
Większość i to miażdżąca większość pochłaniaczy papki medialnej
mieniących się rzecz jasna orędownikami wolności, praworządności i
demokracji na hasło "Pinochet" karnie szczeka PUCZ!!! JUNTA!!! ZBRODNIE!!! co dowodzi tylko tego, że wiedzę o świecie nie że aż "czerpią" - po prostu wdrukowują im gazety.
Jak zatem było naprawdę?
Otóż towarzysz Aleende wybrany został na prezydenta Chile przy sprzeciwie chilijskich komunistów
i połowy socjalistów w Kongresie (czuli widać, że nawet na ich świńskie
standardy Allende jest łobuzem) w roku 1970.
Jako przykładny lewus raźno wziął się za rujnowanie tego, czego nie zdążył zrujnować jego poprzednik.
Zaczął rzecz jasna od nacjonalizacji - ogłoszono że bogactwa narodowe
kraju stanowią własność państwa, zrabowano własność chłopów i - jakżeby
inaczej - zagarnięto amerykańskie kopalnie - czyli standard domagający
się fundowania władzy na złodziejstwie został chwalebnie zachowany.
Rzecz jasna - spadło przy tym parę łbów opornych kułaków i krwiopijczych
kapitalistów przy odbieraniu im sklepów ale jak wiadomo - rewolucja
wymaga ofiar, więc bez zbytniego żalu grabieży dokończono.
Kiedy towarzysz Allende obejmował rządy - jego nieudolnie wprowadzający
socjalizm poprzednik, pan Eduardo Frei zostawił gospodarkę kraju w fazie
wzrostu, kilkaset milionów dolarów rezerw i bezrobocie poniżej 5%.
Tak przecież być nie mogło i już w roku 1973 rezerwy walutowe
sprowadzono do poziomu kilkunastu milionów dolarów, gospodarka
"rozwijała" się w tempie poniżej jednego procenta, zadłużono Chile na
kwotę 4 miliardów dolarów i "zapanowała" (zapewne zrzucana z
amerykańskich samolotów) inflacja na rzetelnym, socjalistycznym
poziomie 750%.
Jako że kułacy złośliwie wybijali bydło lub przepędzali je do sąsiedniej
Argentyny zamiast pozwolić się złaknionej cudzego klasie
robotniczo-chłopskiej ograbić - w Chile zapanował głód
Światła propaganda wychwalała zalety skorupiaków które można było sobie
zbierać na wybrzeżu ale ciemny lud domagał się nie wiedzieć czemu
tradycyjnego dorsza i wołowiny co spotykało się ze zrozumiałą, surową
reakcją uzbrojonych, czerwonych bojówek.
Jako że niestety Chile leży w dość znacznej odległości od ojczyzny
światowej rewolucji i nie można było sobie pozwolić na radykalne i jakże
słuszne rozwiązania - czyli "areszty wydobywcze", obozy koncentracyjne i kulę w potylicę przy wyciu tłuszczy - właśnie na bohaterskie bojówki spadł ciężar dokończenia rewolucji.
Zamiast tedy po prostu zamknąć reakcyjne bydło w łagrach czy po prostu
je powystrzelać - należało działać subtelniejszymi nieco metodami i tu
bojówki okazały się niezbędne.
Dokonywały one napadów na banki (ach, Koba, Koba... żebyś Ty dożył...)
co normalnie zwie się rabunkiem ale jeśli napadu dokonuje czerwony -
zwiemy to uczenie ekspropriacją, podkładali bomby w redakcjach
wydawnictw nie wiadomo dlaczego niechętnych komunie i wykańczali po
cichu otwartych przeciwników politycznych.
Rzecz jasna - władze twierdziły, że to wszystko robota "faszystów" i tak to się kręciło jakoś - jak to pod rządami czerwonego.
W 1973 bojówki postrzelały sobie trochę do strajkujących górników
(pozdrowionka dla Wojtusia Jaruzeleskiego) a że strajkować zaczęły
niemal wszystkie branże w kraju - wprowadził Allende co?. A stan wojenny
wprowadził (pozdrowienia dla Wojtusia) w celu oczywiście walki z
prawicowymi faszystami.
I dochodzimy powolutku do osoby pana generała Augusto José Ramón Pinochet Ugarte
Jakoś na poczatku września chilijski parlament zażądał od Allende
rezygnacji z prezydentury stwierdzając poniewczasie, że powinien on
raczej wisieć nić dygnitarzować, ale niestety - proszę panów demokratów -
pan prezydent Allende olał wolę Parlamentu.
Parlament jak to parlament - większością głosów pozbawił go więc
godności prezydenta co ten - jako zdeklarowany komunista potraktował
zgodnie z tym, jak po czerwonym oczekiwać tego należało - czyli olał.
10 IX zatem, w przeddzień "zamachu" Trybunał Konstytucyjny i parlament,
przekazały całkowitą władzę wykonawczą w ręce wojska, czyli
głównodowodzących: Augusto José Ramón Pinochet Ugarte -
naczelnego wodza wojsk chilijskich, admirała Jose Toribo Me no - dowódcy
marynarki wojennej, generała Gustavo Leigh -zwierzchnika lotnictwa i
Cesara Mendoza - szefa karabinierów.
Generał Pinochet zatem nie dokonał żadnego przewrotu, nie było żadnego zamachu stanu
jak się to ludkom wmawia - była to konieczna (według mnie - mocno spóźniona)
akcja narodu chilijskiego w obronie własnej, bo dobrotliwy pan Prezydent
Allende od jakiegoś już czasu przemycał spore ilości broni z bratniej
Kuby wydając na nią resztki ukradzionych głodującym ludziom pieniędzy by
przypieczętować zwycięstwo rewolucji.
O godz. 9.30 11 IX rano Pinochet ostatni raz poprosił Allende, by wraz z
rodziną opuścił kraj specjalnym samolotem, którego mu użyczy. Allende
odmówił, więc o 11.00 wojska zaatakowały pałac La Moneda, przejmując
jednocześnie dowództwo nad krajem. Zamknięto fabryki, przejęto wszystkie
rozgłośnie radiowe i telewizyjne (część zbombardowano), wprowadzono
godzinę policyjną, prosząc, by cywile na czas zaprowadzania ładu nie
wychodzili z domów oraz oddali nielegalnie posiadaną broń.
Lewa propaganda rzecz jasna natychmiast stworzyła mit o bohaterskim
prezydencie Allende który rzekomo "walczył jak lew" i zginął w
bezpośredniej wymianie ognia z siepaczami reżymu: "Już po zastrzeleniu
Allende, każdy z oficerów oddał strzał w zwłoki prezydenta Republiki,
zaś jeden z podoficerów zmiażdżył jego twarz kolbą karabinu."
Oh, ah...
Jak większość rzeczy głoszonych przez lewactwo - to bzdurki.
Allende strzelił sobie w durny łeb z pistoletu podarowanego mu przez Fidela Castro jeszcze przed wkroczeniem żołnierzy. I była to bodaj jedyna dobra rzecz jaką w życiu zrobił.
(Przy okazji - po raz trzeci pozdrawiam Wojtusia Jaruzelskiego który niegdyś wyznał na przesłuchaniu u madam Olejnik że "Miałem pistolet pod ręką. Kilka razy sięgałem po niego przed wprowadzeniem stanu wojennego".
Wojtek, chłopie, pokaż że jesteś mężczyzną - choć raz w życiu... Co takiego Cię powstrzymuje?)
Jako że od dawna wiadomo było, kto pogrążył Chile w nędzy
zapowiedziano lewactwu otwarcie, że nie będzie tolerować się działania
żadnych organizacji przestępczych w Chile i - o ile kto miał ochotę
bandytą pozostać - zaoferowano bilet w jedną stronę na Kubę lub do ZSRR
W czasie "krwawego przewrotu" w Chile nie zginął ani jeden polityk,
żaden wysoki rangą urzędnik poprzedniego rządu, ani jeden członek
lewicowej koalicji Jedność Ludowa.
Jedyną "ofiarą" był Allende ale i ten sam sobie palnął w łeb.
Znaczną większość lewicowych watażków internowano na wyspie Dawson a i
to krwawy junciarz Pinochet ogłosił, że wypuści ich natychmiast o ile wyniosą
się z Chile.
Mimo jazgotu "czerwonych" państw (a i postępowców w Europie zachodniej również nieźle ujadano i pyskują do tej pory) nikt jakoś nie chciał
przyjąć do siebie tych "wybitnych działaczy" lewicowych czemu zresztą
nie ma się co dziwić - po co importować zdeklarowanych złodziei czy w
najlepszym razie durni skoro ma się własnych w nadmiarze a i szkolenie
kadr przynosi zadowalające efekty (vide np. rządy w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat)
Wyjątek stanowił Luis Corvalan którego wymieniono na Władimira Bukowskiego ale też Louis to był pospolity sobie opryszek a bandyta wysokiej klasy.
Jakie skutki przyniosło Chile to, że pognano w diabły czerwonych?
Ano - niemal natychmiast zdławiono inflację (która przecież nie jest niczym innym jak dodatkowym podatkiem i jej istnienie jest WYŁĄCZNIE "zasługą" dzielnie walczącego z nią rządu).
Zwrócono zagrabione przez komunistów majątki ziemskie i
przedsiębiorstwa, sprywatyzowano oświatę i służbę zdrowia, zniesiono
przymus ubezpieczeń.
Obniżono i to radykalnie podatki i zniesiono cła.
Bezrobocie praktycznie przestało nie istnieć.
Zlikwidowano koncesje dzięki czemu w Chile inwestowały największe
koncerny świata ( do tej pory Chilijczycy płacą najniższe rachunki
telefoniczne na świecie)
Chile to jeden z najbogatszych obecnie krajów kontynentu i ma na
przykład najwyższy na świecie stosunek właścicieli nieruchomości do
dzierżawców (pozdrowionka dla głąbów od trzech milionów mieszkań) a wycieczki szkolne w Chile dzieci odbywają korzystając z wyczarterowywanych na te okazje samolotów.
(zbiorcze pozdrowienia dla Donka i reszty leberałów a zwłaszcza dla ich klakierów)
Tego wszystkiego dokonała "krwawa junta wojskowa" w skrajnie
niekorzystnych warunkach zewnętrznych (recesja!) i przy jazgocie całej
postępowej opinii światowej.
No i - pan generał Augusto José Ramón Pinochet Ugarte dopiero w roku 1988 nie uzyskał poparcia od mieszkańców Chile i zgodnie ze złożoną obietnicą ustąpił ze stanowiska
Ale przecież w demokracji nie ma co brać pod uwagę opinii przypadkowego społeczeństwa - czyż nie?
Jak widać - ujadanie lewackich psin na Augusto José Ramón Pinochet Ugarte to stek kłamstw i pomówień spowodowanych frustracją.
Ludzie... ocknijcie się, popatrzcie wkoło, i pomyślcie tylko - co można zrobić i jak żyć, jeśli w życiu kierować się rozumem...
Na nieszczęście - Chile zgodnie ze światowym trendem z powrotem zwolna
pogrąża się w socjalistycznym szambie ale to już temat na inną notkę..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz