Wczoraj w telewizorze pokazało że w
Rosji wyprodukowano jakowyś syntetyczny narkotyk którego JEDNORAZOWE
zażycie w 97 wypadkach na 100 powoduje zgon.
I to nie jakiś tam złoty strzał (co
może jest nawet przyjemne) ale długo trwającą, bolesną agonię w czasie
której ciało gnije jak przy trądzie i w ogóle.Okraszono to zdjęciami
delikwentów - no rzeczywiście mało to przyjemne.
Na innym jakimś kanale uraczyło nas
(mnie) obrazkami z bodajże Ameryki Południowej na których tubylcy
siedząc w kucki przed chałupinami handlowali jakimiś paciorkami dla
turystów.
Dzicy ludzie bez zębów, odziani
"nędznie", te chałupy ledwo się kupy trzymają, te dzieciaki bawią się
jakimiś klockami w kurzu drogi razem z wychudzonymi psami, szaman chodzi
i zbiera reket, prądu nie ma... no rozpacz.
Co ma jedno z drugim wspólnego? zapytacie.
A wszystko, bo drugie wypływa z pierwszego - odpowiem.
Jest w nas, ludziach takie jakieś
podejście do innych, że kiedy kto żyje inaczej niż my, to przekonani
jesteśmy, że na pewno mu źle i TRZEBA to zmienić.
Ktoś ćpa - toż to przecież niezdrowe, dla dobra ćpaczy trzeba tego zakazać!
Ktoś mieszka w bambusowej chacie?
No jak to tak - powinien mieszkać w porządnym, murowanym domu.
Dzieciaki zamiast w szkole - na ulicy, w kurzu i pyle (albo błocie) bawią się z na wpół zdziczałymi psami?
To nie-do-pu-szczal-ne!!!
Jest tak, prawda?
"Przecież można zrobić tak, żeby oni żyli jak my..."
Pominę tymczasem fundamentalne,
wolnościowe podejście: "A co Was to do k...y nędzy obchodzi?", zajmę się
czymś "trudniejszym", przedstawię mianowicie pewien ciąg
przyczynowo-skutkowy.
Otóż pan A w wieku lat powiedzmy dwudziestu spróbował jakiegoś narkotyku - powiedzmy, że kokainy.
Spodobało mu się, bo to i rozum szybciej działa, fizyczna wydolnośc czasowo wzrasta, nastrój jakiś taki lepszy...
Wciągnął
się w to wciąganie ale jest kłopot, bo to nie są tanie rzeczy jednak i
żeby raczyć się koką regularnie trzeba być naprawdę zamożnym
człowiekiem.
Ale są przecież inne, o wiele tańsze prochy -
wyprodukowane gdzieś w jakiejś szopie przez panów chemików, więc - jakoś
pan A daje sobie radę.
"Jakoś" co nie znaczy, że dobrze - to w
dalszym ciągu spory wydatek a przy tym - te syntetyczne prochy mocno
uzależniają i pracować się nie che więc pan A zaczyna się staczać.
Kasy brakuje więc "trzeba" wyżebrać/ukraść/puścić się...
Coraz trudniej o pieniądze, więc pan A oszczędza na wszystkim a ściśle - wszystkie pieniądze wydaje na coraz to gorsze prochy.
Nie dba o zdrowie, wiecznie zmarznięty i głodny co w prosty sposób prowadzi do chorób - nie leczonych rzecz jasna.
Za
zdobyte w taki czy inny sposób kupuje odurzające śmieci przyrządzane w
puszce po farbie w jakiejś piwnicy z dodatkami, które nieprzywykłych
ludzi zabiłyby od razu - jego zabiją po jakimś czasie o ile wcześniej
nie zakosztuje "złotego strzału" albo strzału zwykłego - przy próbie
rabunku albo jeśli nie złapie jakiejś poważniejszej choroby.
Zwykle jednak nabywa albo narkotyk będący w istocie trucizną - jak ów rosyjski KROKODYL.
A kiedyś w Chinach w palarniach opium
panowie pykali sobie te fajeczki przez dziesięciolecia i dożywali w
dobrym zdrowiu i nastroju do późnej starości...
Że demagogia?
Może
i tak, ale co, gdyby narkotyki były produkowane pod takim nadzorem jak
leki, co, gdyby działka zamiast kosztować 200, 300 złotych (czy 40 w
przypadku tańszych narkotyków) kosztowałaby sześć pięćdziesiąt?
Czy
przypadkiem pan A ćpając sobie z lekka nie miałby na leki, ubranko,
jedzenie i leki w przypadku choroby bo w ogóle byłby w stanie pracować?
Nawet
bardzo zaawansowani kokainiści czy heroiniści o ile tylko mają dość
środków na podstawowe potrzeby funkcjonują i to produktywnie do wieku
emerytalnego.
No ok - co pan A na wspólnego z tymi "dzikimi"?
Ano
tyle tylko, że pełni dobrych chęci ludzie niegdyś uznali, że narkotyki
są zmaterializowanym złem i należy je tępić wszelkimi dostępnymi
środkami.
Tępią, ale nie biorą pod uwagę pewnego drobiazgu - to, że
parę osób lubi się od czasu do czasu odurzyć wynika z samej istoty
ludzkiej natury i NIC tego nie zmieni.
A skoro nie zmieni - to zawsze
będzie ktoś, kto potrafi potrzebującym zapewnić substytut pożądanego
przez nich dobra - choćby tym substytutem był ów złowrogi KROKODYL.
Owi
amatorzy odurzania się są szczęśliwi pozostając w stanie - pemanentnego
czy sporadycznego - odurzenia dokładnie tak samo, jak szczęśliwi są
dzicy tubylcy wciskający gówniane pamiątki turystom i jak szczęśliwe są
ich dzieci bawiące się z tymi psami w błocie.
Można oczywiście zmusić
ich do założenia europejskich ubrań, dać im telewizor i zmusić do
wysłania dzieci do szkoły - tyle tylko, że oni tego NIE CHCĄ!
A skoro nie chcą - to będą przeciw temu protestować z czym mniejsza, bo o wiele groźniejsze jest co innego.
To mianowicie, że część owych
"dzikich" uwierzy, że MUSZĄ zmienić tryb życia, porzucić wioskę w
dżungli i zacząć "żyć jak ludzie".
No i jadą do miast, gdzie budują
sobie favele, gdzie rządzą gangi, gdzie narkotyki (KROKODYL, bo przecież
nie kokaina) to norma, gdzie nie ma pracy, szkół i zasięgu telefonów
komórkowych.
Od czasu do czasu "oczyszcza się" te favele - cokolwiek
by przez ten eufemizm rozumieć - ale niemal natychmiast sytuacja wraca
do poprzedniego stanu.
I w jednym i w drugim przypadku,
motywując to szlachetnymi pobudkami (fałszywie, o czym może innym razem)
pozbawiono ludzi możliwości prowadzenia życia według ich pomysłu.
Czasem przemocą, czasem perswazją, czasem wytworzeniem presji...
I w jednym przypadku i w drugim
korzyści nie ma żadnych, szkody są gigantyczne i często takie, których
nikt nie przewidział ale za to jest pretekst do "walki" z tymi szkodami.
Powodując kolejne, zawsze większe szkody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz