sobota, 8 września 2012

Uzależnienia

Narkomania, alkoholizm... cuś okropnego, nie?
Ale i zakupoholizm, seksoholizm, kleptomania.
Jednym słowem - uzależnienia - straszliwe słowo.
Tyle, że nazywające coś w rzeczywistości nie istniejącego. W dodatku uzależnienie nazywa się chorobą - a to już rzecz poważna.
Wierzą w tego bzdeta niemal wszyscy ludzie a wiara ta daje całkiem spore możliwości państwom - zarówno ograniczania naszych wolności osobistych jak i daje doskonały pretekst do rabowania nas z pieniążków. 
Z jakichś powodów żadne grono mędrców nie umieściło jak dotąd "uzależnienia" w żadnej z oficjalnych klasyfikacji chorób - być może dlatego, że "uzależnienie" nie wyczerpuje znamion żadnej znanej definicji choroby.
Dodatkową wskazówką może być i to, że uzależnieniami zajmują się psycholodzy a ci jak wiadomo żadnymi lekarzami nie są.
Uzależnienie zatem chorobą nie jest - czym więc jest?
Ano w istocie zaledwie nabytą, nie dającą się (podobno) powstrzymać chęcią oddania się ulubionej rozrywce - działka, flaszka, coś bzyknąć albo poklikać w sieci.
To kolejna nieprawda, bo owa chęć daje się znakomicie powstrzymać - dowodem się "niepijący alkoholicy" czy dziewięćdziesięcioletni seksoholicy, ale mniejsza z tym.
W każdym razie taki uzależniony, jeśli tylko nie może zaspokoić pragnienia odczuwa proszę ja was - dyskomfort.
Zdaję sobie sprawę, że dyskomfort odczuwany przez zakupoholika (częściej - zakupoholiczkę) któremu zginęła karta kredytowa jest mniej dokuczliwy niż dyskomfort na jaki narażony jest heroinista czy alkoholik pozbawiony porcji ulubionej używki ale istoty rzeczy to nie zmienia.
Jeśli pozbawić uzależnionego jego ulubionej rozrywki to nieborak źle się czuje, przy czym jedynie z rzadka jest to coś więcej niż kiepskie samoPOCZUCIE - tylko zaawansowani alkoholicy czy narkomani przechodzą fizyczne dolegliwości, zwykle niestety dość ciężkie.
Wszystko człowieka wtedy boli i to boli całkiem porządnie, poty, biegunki, wymioty, ledwo się taki rusza a że do tego często szwankuje psychika to pojawiają się jakieś mało przyjemne wizje, myśli samobójcze i takie tam.
No ogólnie - przejebane.
Ale - równie kiepsko czuje się człowiek po tym, jak przez kilkadziesiąt lat obżera się rozmaitymi smakołykami a nikt jakoś nie plecie o globalnym uzależnieniu od jedzenia (choć faszyści już tu i ówdzie dodatkowo opodatkowują niektóre frykasy) a przecież ludzie jeść naprawdę MUSZĄ bo inaczej umrą.
Pan narkoman ćpać nie musi - on tego CHCE...
Ja rozumiem, że wielu ludzi nie jest w ogóle w stanie jako-tako funkcjonować bez kolejnej dawki ulubionego specyfiku (rzadziej - bez dopełnienia jakiegoś zachowania) ale w dalszym ciągu - nikt z tego braku jeszcze jak dotąd nie umarł.

Wypada powtórzyć - uzależnienie jest tylko przemożną chęcią oddania się ulubionej rozrywce.
Doszliśmy więc do tego, że chcemy leczyć ludzkie zachcianki, na razie przynajmniej te, którym zbyt długotrwałe folgowanie prowadzi do jakichś tam szkód.
Słuszne to czy nie - moim zdaniem nie - rodzi to bardzo uzasadnione pytanie:
Czy leczenie może doprowadzić do wyleczenia? Czy możliwe jest skuteczne leczenie czegoś, co wcale chorobą nie jest?
Ano - nie może być skuteczne w żadnym razie.
Z jednego ale za to nie dającego się podważyć powodu - cała ta "choroba" tkwi w nie tyle w mózgu ile w umyśle "chorego" i wyłącznie od chęci "chorego" zależy sukces. Sukces zresztą iluzoryczny - bo nie istnieje żadna gwarancja, że "wyleczenie" będzie trwałe
Całe "leczenie" w istocie sprowadza się do wyjaśnienia (czy raczej - przypomnienia) konsekwencji jakie niesie bezrozumne uleganie zachciankom.
I do przyjęcia tego do akceptującej wiadomości przez uzależnionego - to, co on z tym zrobi to już wyłącznie jego sprawa i jego (ewentualny) wysiłek - czyż nie?
To proste, bo nie oszukujmy się - zachowując rzecz jasna wszelkie proporcje - niczym nie różni się to od wyjaśnienia dziecku, że czymś niestosownym jest walenie kupy w majtki w połowie spaceru, że jest to obrzydliwe i że ta kupa powoduje uciążliwe obtarcia i może prowadzić do choroby.

Zapewne można i trzeba udzielić uzależnionym pomocy o ile sami wyrażą taką chęć ale jak wiadomo - zaspokajanie zachcianek kosztuje. Nie ma znaczenia czy chodzi o działkę, flaszkę czy poradę psychologa.
I nie chodzi mi w tej chwili o to, że zaspokajanie zachcianek ludzi odbywa się na mój koszt, nie chcę też rozpisywać się o tym, że nie ma żadnych dających się racjonalnie uzasadnić podstaw by zakazywać dorosłym ludziom zabawiać się na swój koszt w wybrany przez nich sposób o ile nie wyrządzają przy tym szkody innym i innych nie zmuszają do takich samych zachowań.
Chodzi mi o prostą konstatację faktu, że przyjęliśmy i używamy pustego, nic nie znaczącego neologizmu - uzależnienie - któremu nadano olbrzymią wagę na którą po prostu nie zasługuje.
Pozwoliliśmy by jedno tylko słówko dało możliwości ingerowania w nasze najbardziej intymne zachowania, zgodziliśmy się nie tylko na znaczące i stale pogłębiające się ograniczenie wolności ale wręcz na "delegalizację" zupełnie naturalnych zachowań.
Pozwoliliśmy - godząc się na absurdalne łączenie zachcianek z chorobą - na głębokie sięgnięcie do naszych kieszeni i w dodatku nasza zgoda niejako nas zakneblowała - bo jakże można protestować przeciwko "walce z chorobą" i przeciw pomocy ludziom bezradnym?
Wszelkie dyskusje na temat legalizacji narkotyków i szerzej - wszelkie dyskusje na temat bardziej liberalnego podejścia do uzależnień z góry skazane są na fiasko a w najlepszym razie na rozwiązania połowiczne - bo z konieczności przystępuje się do nich opierając się na fałszywym paradygmacie - na bzdecie, że istnieje coś takiego jak uzależnienie i że w dodatku jest to choroba.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przyznaję, że od jakiegoś czasu czekałem na Pańską opinię w sprawie uzależnień. Ogólnie bardzo fajny wpis.

Z niecierpliwością czekam na Pańskie przemyślenia w sprawie "problemu" homoseksualizmu. Wiem, że jest to kolejny wyolbrzymiony i od jakiegoś czasu nudny temat, jednak wciąż myślę, że brakuje w tej kwestii trzeźwych opinii.

Leszek. pisze...

Dzięki za pochlebną opinię.
Rzeczywiście - homoseksualizm to jeden z bardziej oklepanych tematów, sam w sobie mało istotny ale jest parę kwestii "okołohomoseksualnych" o których warto coś napisać.
Zrobię to :)